wtorek, 5 sierpnia 2014

Bez tytułu: Rozdział 37

Bardzo się cieszę , bo od ostatniego rozdziału bardzo dużo zmieniło się moim życiu. Poznałam kuzynów, których ledwo co pamiętałam lub tylko o nich słyszałam oraz udało nawiązać kontakt z kuzynką. Mam tylko nadzieję, że uda mi się z nimi wszystkim złapać więź. Nie będzie tak jak w tym przysłowiu, że z rodziną dobrze wychodzi się na zdjęciach. Ponieważ to właśnie rodzina jest dla mnie najważniejsza na świecie...

Trzymajcie kciuki za mnie aby mi się udało...

A teraz zapraszam na kolejny rozdział :*

Rozdział 37

Część 1: Zuzanna


Była za piętnaście szesnasta. Pomyślałam, że jak będę wcześniej to zajmę miejsce i poczekam. Jednak się pomyliłam. Przy moim i Reb stoliku siedział nie kto inny, jak Gzenio. Uśmiechał się od ucha  do ucha. Podeszłam do niego, lekko zdziwiona.

-Cześć - uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż myślałam, że bardziej już nie można.
-Cześć - spojrzałam na stół, na którym stały jedna porcja frytek i dwie cole.
-Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że zamówiłem to wszystko - zapytał, wskazując gestem dłoni na jedzenie. Byłam zszokowana.Usiadłam naprzeciwko niego.
-Nie, nie mam nic przeciwko, ale skąd wiesz, że zamawiam frytki i cole?
-Powiedzmy, że zrządzenie losu - oparł brodę na dłoniach i lekko pochylił się do przodu. Westchnęłam; dlaczego mnie to w ogóle dziwi.
-No, dobra... - wzięłam frytkę do ust - może opowiedz mi coś o sobie? - Poprosiłam i zrobiłam maślane oczy jak ten kot w butach, ale jemu chyba ten pomysł nie przypadł do gustu. Milczał przez chwilę, a gdy już zaczynałam wątpić iż cokolwiek usłyszę na jego tema. Usłyszałam jak westchnął i zaczął mówić;
-Hm… mieszkałem sto dwadzieścia kilometrów na północny-wchód stąd. - To dość daleko. Ciekawe co go sprowadziło do tego miasteczka. Jedną chwileczkę jeśli dobrze się orientuję. Czy on mieszka w tym obozie? Może ktoś z jego rodziny jest właścicielem albo tam pracuję... Gzenio mówił dalej... - Moja matka zostawiła nas, ale to trudno wytłumaczy. Mój ojciec był zwykłym robotnikiem, opiekował się nami najlepiej jak umiał. Nigdy nie chodziłem głodny,ubrać się też miałem w co. Zmarł parę lat temu.- chłopak wzruszył ramionami i zaczął bawić się puszką po coli. Zawsze, gdy słucham takich historii, robi mi się żal danej osoby i wtedy zachowuję się idiotycznie. Tym razem też tak było.
-Bardzo mi przykro- powiedziałam i sięgnęłam po rękę Gzenia. Z początku był trochę zdziwiony, ale się opanował. Nasze palce się połączyły.Czułam się głupio, więc zaczęłam paplać.- Wiesz, po części Cię rozumiem.Chociaż, prawdę mówiąc to w całości.- Gzenio zmarszczył czoło jak było można tego się spodziewać. Pewnie teraz zastanawiał się nad moją reakcją oraz uważa, że nie wcale go nie rozumiem i o tak powiedziałam. Czasem u chłopcach trudno o wrażliwość...
-Rozumiem Cię, - zaczęłam tłumaczyć - ponieważ ja miałam podobną sytuację, tylko, że mnie opuścił ojciec. Powiedział, że nie umie wychowywać dziecka. Miałam wtedy tydzień. Oczyścił konto i wyruszył. Do dziś nie dał znaku życia. - Teraz to Gzenio uścisnął moją dłoń. Sięgnął również po drugą. Patrzyliśmy sobie w oczy,  na początku czułam się skrępowana, potem już nie. Nie mogłam oderwać wzroku od jego zielnych oczów. Przypominały przyrodę oraz emanowała z nich taka radość i spokój, że w życiu nie przypuszczałbym iż ten chłopak aż tyle przeszedł. Patrząc w jego oczy całkowicie straciłam poczucie czasu oraz czułam, że mogłabym jeszcze dużej patrzeć. Jednak pewnym czasie ktoś zawołał;
-Gzenio, gdzieś Ty się podziewał. Cały czas Cię szukaliśmy. Mieliśmy się bardziej żyć, a nie ciągle się szukać - Odwróciłam głowę i zobaczyłam czterech chłopaków. Tych samych, których widziałyśmy z Reb. Wcześniej była ich piątka, czyli gdzieś powinien być jeszcze jeden. Puściliśmy swoje dłonie, w tym czasie chłopacy do nas podeszli. Gzenio na ich komentarz nic nie powiedział. No może nie tak nic, bo...
-Seth, Paul, Jared, Thomas to jest Zuzanna. Zuzia to jest Seth - przestawił wskazując ręką na chłopaków. Gdy ci usłyszeli swoje imię skinęli głową. Pierwszy był Seth o twarzy dzieciaczka. Miał brązowe oczy i czarne włosy ułożone na jeża. Paul również szatyn, ale miał bardzo brązowe oczy i wyglądał na siedemnaście, osiemnaście lat. Jared chłopak miał brązowe włosy i mocno piwne, prawie czarne oczy. Nigdy takich nie widziałam. Thomas ten różnił się od pozostałych miał dłuższe włosy oraz zielone oczy. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Ja przysunęłam się do Gzenia, a pozostała czwórka usiadła wokół nas, tak,że tworzyliśmy krąg.
-Gdzie Devin?- zapytał Gzenio.
-Nie wiemy, też gdzieś zaginął tak jak Ty - powiedział Jared -Wiemy tylko, że jest w towarzystwie twojej przyjaciółki- kiwnął głową w moja stronę
-Rebecci?- zapytałam. Prawdopodobnie to był ten sam, który siedział z nią wcześniej przy stoliku.
-Co robiliście?- zagadnął Seth, który kojarzył mi się z dzieckiem.- Jeśli można wiedzieć.- Uśmiechał się promiennie i tym uśmiechem zarażał wszystkich. Ja też nie mogłam się oprzeć, uśmiechnęłam się szeroko.
-Jedliśmy frytki i popijaliśmy colą- odpowiedziałam, na co Gzenio, Jared i Paul wybuchli śmiechem. Wszyscy pięciu pochylili się nad stolikiem. Dopiero po chwili zauważyłam cztery srebrne łańcuszki. Każdy miał inną zawieszkę w innym kolorze. Jedna była czarno - brązowa, nosił ją Paul. Druga była przezroczysta czarno. Tą nosił Seth. Trzecia była czarno białą i należała do Jareda. Czarwta była siwa należała do Thomasa, a piąta była mocno brązowa jak kora na drzwię. Nosił ją Gzenio. Każda z nich miała dziwny kształt przypominało wilka. Po mimo tego,że wszystkie były niezwykłe, moją uwagę przyciągnęła Gzenia. Była identyczna jak moja z bransoletki.
-Skąd to masz?- zapytałam dotykając jego zawieszki. Przestał się śmiać.Wszyscy przestali. Gzenio spojrzał na zawieszkę u siebie i u mnie. Wiedział do czego zmierzam.
-Od chłopaków- głową kiwnął w stronę pozostałych.- widzisz, każdy z nas dostał taką, tylko, że inny kolor i inna zawieszka. Dostaliśmy je na swoje szesnaste urodziny.
-Ciekawe...- mruknęłam - jak to możliwe, że ja też...- moje słowa przerwał bijący zegar, wiszący na ścianie. Spojrzałam na niego i zamarłam. Wskazywał osiemnastą. Za pół godziny mam próbę.
-Przepraszam Cię... - Gzenio zrobił mi miejsce do przejścia - muszę już iść. Za pół godziny mam próbę. -Odwróciłam się twarzą do pozostałych chłopaków.- Miło mi było Was poznać. To cześć.
Wszyscy trzej mi odpowiedzieli to samo, tylko Gzenio ustał obok mnie
-Nie puszczę Cię samej. Odprowadzę Cię do domu, a potem na tą próbę, co Ty na to?- zapytał
-Hm…dobrze- odpowiedziałam, choć w głębi ducha ucieszyłam się jak nigdy. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Do domu nie miałam daleko, a torbę miałam spakowaną. Gzenio czekał na mnie w kuchni. Siedział z moją mamą i było widać, że miło im się rozmawia.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale właśnie musimy wychodzić.- Gzenio podniósł się z krzesła, podziękował za napój i podszedł do mnie. Gdy wychodziłam, odwróciłam się na chwilę i zobaczyłam, że mam ma podniesione obydwa kciuki. Na ten gest wywróciłam oczami. Do szkoły miałam dwadzieścia minut drogi. Chciałam jakoś zagadać Gzenio, ale nie wiedziałam co powiedzieć. Wtedy Gzenio niespodziewanie wziął mnie za rękę, nasz palce się splotły. Popatrzyłam na nasze ręce i parsknęłam śmiechem.
-Coś się stało?- spytał zdziwiony Gzenio
-Wiem, że nie powinnam się śmiać, ale przypomniała mi się dzisiejsza sytuacja w bibliotece.
-Ta, w której podałem Ci książkę?
-Nie, jeszcze później, tuż przed naszym spotkaniem, poszłam do biblioteki oddać książki. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć drzwi, a pani Wespick zaczęła mnie o Ciebie wypytywać-  odpowiedziała i zauważyłam, że chłopak zamarł. - Hej, spokojnie. Pani Wespick sądziła, że Ty …że my…jesteśmy razem.
-A co byś powiedziała, żebyśmy byli razem?- Teraz to ja zamarłam. Popatrzyłam na niego, a on mi prosto w oczy. Spodziewałam się, że zaraz się zacznie śmiać mówiąc, że żartował. Jednak wyglądało, że on mówił całkowicie poważnie...
-Szczerze? Tak naprawdę to nie wiem.- odpowiedziałam z wahaniem.
-Boisz się?
-Nie…Tak…Oh, już sama nie wiem.- Cały czas się plątałam.Westchnęłam głęboko i powiedziałam powoli. Jeśli mam być szczera, to nigdy nie byłam w takiej sytuacji.
-No cóż… jeśli ja mam być szczery to muszę Ci powiedzieć, że zależy mi na Tobie- takie słowa potrafią być szokujące.- Nie będę tego ukrywał.
-Ale…my przecież znamy się dzień. Jeden dzień. Prawie nic o sobie nie wiemy - powiedziałam wymijająco.
-To poznajmy się lepiej. Spędzaj ze mną więcej czasu, Zuzanno.
-Dobrze, ale teraz muszę już iść. Mam próbę. Jak chcesz to wpadnijcie w sobotę z chłopakami na występ. Pośmiejecie się trochę.-przywołałam na twarz uśmiech.
-Na pewno nie - zaprzeczył - A na występ z chęcią wpadniemy.W sobotę, tak?- zapytał
-Tak, o szesnastej. Lecę cześć.- Chciałam się odwrócić, ale Gzenio mnie powstrzymał. Myślałam, że mnie pocałuję. I nie pomyliłam się. Pocałował mnie, ale tylko w policzek. Z jednej strony mu dziękowałam, z drugiej strony żałowałam, że nie pocałował mnie w usta.
-Pamiętaj, o tym co Ci powiedziałem - przypomniał mi.Chociaż nie wiem, jak mogłabym zapomnieć.- Niedługo się spotkamy. Teraz idź już na tę próbę.- Wykonałam jego prośbę. Gdy się odwróciłam, Gzenio już nie było.

***

           W sobotę o siódmej rano leżałam w łóżku i rozmyślałam o Gzenio’ u. Myślałam, że słowo „niedługo” określa góra trzy dni, a Gzenio nie widziałam już tydzień. Najwidoczniej biedaczek się przeraził i uciekł. Nie zamierzam po nim rozpaczać. Ale łatwiej powiedzieć, a  trudniej zrobić. Znałam go jeden dzień, a czuję się jakbym straciła bliską mi osobę. Nie odzywał się, nie pojawiał. Nic z tych rzeczy. W ciągu tego tygodnia przeprowadziłam wiele rozmów z Rebeccą. Okazało się, że on też bardzo polubiła Sama. Aż sama się zdziwiłam, gdy mi go opisała. Myślałam, że Rebecca gustuję w innych typach, ale nie mam nic przeciwko temu. Powinnam wiedzieć, jak wygląda ten chłopak, bo przecież siedział wtedy z Reb w barze. Aż dziwne. Zwykle tacy ludzie rzucają się w oczy. Postanowiłam tym też się nie przejmować i zapomnieć o wszystkim. Chociaż w moim przypadku wydaję się to niemożliwe z dwóch powodów. Pierwszy; Reb codziennie mówi mi tylko o Samie, czasami wspomina pozostałych. Drugi; nie mogę z moje głowy wyrzucić obrazu Gzenia. Po mimo wszelkich starań, nic nie mogę z tym zrobić. Dlatego też postanowiłam to zlekceważyć. Niech się dzieję, co chcę. Podniosłam się z łóżka,wzięłam prysznic i zeszłam na dół. W kuchni, na stole czekały na mnie wspaniałe naleśniki, z syropem klonowym. Po prostu pyszota. Podczas, gdy ja jadłam, mama krzątała się po całej kuchni. W pewnym momencie zapytała wprost;
-Co tam u Gzenia?- O mało nie zadławiłam się naleśnikiem. To pytanie było normalne, ale mama nigdy w ciągu tygodnia nie wspomniała o Gzenio.
-A co ma być?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Dawno go nie widziałam.
-Wydaję mi się, że chyba już go nie zobaczysz - kiedy matka spojrzała w moją stronę, kontynuowałam.- Nie widziałam się z nim od tygodnia.Mogę wiedzieć, czemu o niego pytasz?
-A co? Nie mogę?- Mama się uśmiechnęła - Boisz się?
-Oczywiście, że możesz- oburzyłam się- Niczego się nie boję. Zdziwiłam się, bo cały tydzień nawet słówkiem nie pisnęłaś na jego temat, a dziś nagle trach!- wyrzuciłam ręce do góry.
-Dobra, dobra. Ty lepiej wcinaj te naleśniki, nim Ci wystygną, a potem zadzwoń do Rebecci.- Tym oto sposobem, własna matka mnie zbyła.

Część 2: Izabela

Płatki jak płatki między czasie przyszedł matki lokaj i powiedział, że ona chcę się z nami widzieć w południe i dla naszego dobra aby byśmy byli punktualni. Też coś ja zawsze jestem o czasie.
- Minęła tylko noc, a mi już ich brakuję
- Iz nie martw się dają sobie radę. Zapewne udało im się złamać zaklęcie i już kombinują jak się dostać do piekła - jak to powiedział zaśmiałam się czystym zdrowym śmiechem. Widząc jego minę jeszcze bardziej się śmiałam. Trochę mi zajęło uspokojenie się, a Mickeale spokojnie czekał aż opanuję swoją głupawkę.
- Teraz jak przestałaś się śmiać powiesz mi? - spytał się mnie. Skinęłam głową.
- Jeszcze zanim pojechaliśmy z Magdą na obóz. W czasach kiedy to ona była w centrum uwagi zawsze jej powtarzałam, że kiedyś trafi do piekła. W tedy nie zdawałam sobie sprawy że ja trafię przed nią, bo moja biologiczna matka jest jego królową - powiedziałam do niego.
- A co w tym śmiesznego?
- Na początku zaśmiałam się z tego ale później śmiałam się z twojej miny - przyznałam się jemu, a on najpierw uniósł brew, a następnie zaczął mnie łaskotać.
- Ładnie tak się śmiać ze mnie?
- Taak - powiedziałam śmiejąc się, bo nie przerywał swoich tortur. Kiedy przestał spojrzałam na niego.
- Wiesz nie nadajesz się na kata. Teraz chodzimy już na to spotkanie. Lepiej wyjść wcześniej, bo będziemy błądzić - powiedziałam do niego, a on się zgodził.
- Tylko gdzie mamy iść? - dobre pytanie ten cały lokaj nie mógł nam powiedzieć gdzie mamy iść. I to jest służba. Następny razem jak go zobaczę powiem mu aby lepiej wykonywał swoją pracę. Jeśli mówi się, że ktoś chcę się z tobą widzieć wypadało powiedzieć gdzie znajdzie się te osobę lub być tak miłym i powiedzieć jak tam dojść. A tu nic. Burak jeden... No nic musimy sobie sami poradzić. Chociaż kompletnie nie wiedziałem jak. Wyszliśmy z naszego tymczasowego pokoju. Tymczasowy bo nie zamierzamy tutaj zostać zbyt długo. Korytarze był wyłożone kamieniem, a na ścianach wisiały portrety. Nie które postacie miały rogi baranie, inne skrzydła, a jeszcze inne oczy jakie ma matka. To dziwne czemu ja i moje siostry tak bardzo przypominamy ludzi. Jeszcze bardziej mnie zaskoczyło gdy zobaczyłam swój i Aurielry portret. Wisiał zaraz po pustym miejscu, a obok był Aury, później Channah, a następnie Hesriana.
- Skąd oni mają nasze portrety? - spytałam się chłopaka, a on patrzał się na puste miejsce.
- Bardziej mnie interesuję dla kogo jest przeznaczone to puste miejsce. - powiedziałam Mickael wskazując na pustą ramkę. Podskoczyłam gdy usłyszałam za sobą głos.
- Na naszego brata. Ponieważ ty Izabela nie jesteś z bliźniaków lecz z trojaczków. Urodziły się dwie dziewczyny z w które są silnie związane ze sobą oraz są połączeniem wszystkich ras. Lecz również chłopak, który nie będzie człowiekiem do czas aż nie wybierze rasy. Dla tego tak trudno odkryć kim jest. Kiedy przenieśli was abyście urodzili się na ziemię. Coś uderzyło zaklęcie i go oderwało. Nawet czarownica nie wie kim on jest oraz gdzie się urodził - powiedziała Channah. Z nią byli Hesriana oraz Cassianus. Ta druga dziewczyna nie raczyła mnie ofiarować ani jednego spojrzenia. Cały czas patrzyła na pustą ramkę. Jakby widziała ją pierwszy raz. Co wątpię...
- Całę szczęście, że on to chłopak gdyż jeśli zawalicie swoje przeznaczenie nie będzie on mógł walczyć o tron w naszym świecie - powiedziała Hesriana. Coraz bardziej nie lubię dziewczyny. Myślała, że Magda jest nie do wytrzymania ale ona jest jeszcze gorsza. Mało mówi, a jak już coś mówi to jest pełno egoizmu i złośliwość. Kiedy oni poszli dalej dotknęła pustego miejsca i w tedy coś poczułam... Nie to nie możliwe... Jednak udałam iż nic nadzwyczajnego się nie stało.
- Lepiej ich dogonić oni wiedzą gdzie mamy iść - powiedziałam do Mickeale. Zdając sobie sprawę, że moja wypowiedzi nie była poprawna logicznie i gramatycznie. Gdyż brak było w niej składni. Obserwowałam miejsce z dużą ciekawością. Oraz również myślałam o swoim bracie i  o tym co powiedziała mi Channah i co zobaczyłam gdy dotknęłam obrazy. Weszliśmy do dużej sali. Gdzie był wielki okrągły stół z jakiegoś czerwono-brązowa z wyraźnymi nieregularnymi ciemnobrązowymi paskami i cętkami drewna, które bardzo przypomina skórę węża. To musiało być drewno wężowe. Jeśli to jest to drewno. To znaczy, że ten stół długo im posłuży jeszcze oraz mają go sporo czasu. Gdyż już jest trochę ciemniejsze miejscami, a jak wie każdy znawca drewna ten typ ciemnieje z czasem. Prz stole stały tylko cztery krzesła w tym jedno było bardziej zdobione od pozostałych. Kilka krzeseł stało pod ścianą. Zauważyłam że Cassianus coś mówi do Mickaela. Chciałam podejść bliżej ale Channah mnie powstrzymała.
- On tylko wskazał mu ich miejsca - powiedziała i pokazała głową na rząd krzeseł pod ścianą. - Chodź my zajmiemy swoje. 
Po chwili do sali wkroczyła dumnym krokiem nasza matka. Zauważyłam, że dziewczyny stają również uczyniłam to samo. Chociaż kompletnie nie widziałam dlaczego mam okazywać jej szacunek. Kim ona jest? Dla mnie mogła by w ogóle nie istnieć. Miałam jedną wspaniałą mamę, którą zabiły wampiry przez to kim jestem, a ona... Cóż powiedzmy szczerze jest dla mnie obcą osobą która wkroczyła z buciorami do mojego życia. Jeszcze bardziej je komplikując...
- Nim usiądziecie. Chcę prowadzić małą zmianę. Izabelo zamień się miejscami z Hesriana - spojrzłam na siostrę. Która siedziała po prawej stronie matki.
- Ale... - zaczęła dziewczyna lecz ona przerwała jej gestem dłoń po czym spojrzała na swoją córkę.
- Masz czelność mi się przeciwstawiać? - spytała się dziewczyny chociaż według mnie to było bardzie retoryczne pytanie...
- Nie matko... - powiedziała Hesriana i wstała ze swojego miejsca. Po czym zamieniliśmy się ja usiadłam na jej, a ona na moim. Czyli na przeciwko matki. Było jej żal oraz nienawidziłam matkę. Bo tym posunięciem przekreśliła moją szanse na dogadanie się z siostrą. Jeśli w ogóle jakąś miałam. Channah wyglądała jakby podobało się jej to..
Przez całe prawie spotkanie matka mówiła o sprawach związanych z piekłem, bo tak nazwałam to miejsce. Muszę przyznać, że wiem jak ludzie czują się na nudnych wykład, jak Magda czuła się na zajęciach. Kiedy ja była zainteresowana... Dopiero później zainteresowałam się...
- Izabela dzisiaj ukończysz kolejne dwie przemiany - powiedziała patrząc na mnie. Dwie? Przedtem nie miałam dwóch przemian jednego dnia. Ba nawet był sporym ostępie czasu.
- To może ją zabić? Dobrze wiesz, że jedna przemiana wymaga dużego wysiłku, a już nie mówię o dwóch - powiedziała Channah. Spojrzałam na nią wyglądała naprawdę na zmartwioną.
- Dam radę - powiedziałam nie wiedząc kogo do tego przekonują siebie czy ich.Jednak nie chciałam aby Channah miała jakieś problemy lub Mickael. Mam nadzieję, że Auriela przejdzie te przemiany bez boleśnie jak było z pozostałymi. Poczułam jak wszystkie oczy są skierowanie na mnie. Przez długą chwilę nikt nic nie mówił tylko patrzyli na mnie. Nie miałam odwagi spojrzeć na żadnego z nich.
- Doskonalę... Tym razem ceremonie przemiany przejdziesz należycie, a nie przypadkowo jak przednio. Dzisiaj odblokujemy w tobie sukkub oraz demona. Już nie mogę się doczekać jak piękna będzie moja pierworodna - powiedziała jej matka.
- Powiedz jak masz na imię? - powiedziałam nie chciała, myśleć o niej jak o swojej matce. Wolałam aby to było jakieś imię, które jej niczym się nie kojarzy. Spojrzałam na nią widziałam na jej twarzy uśmiech.
- Astarte - powiedziała do mnie. Próbowałam zapamiętać ponieważ to było nie typowe imię. Zresztą jak wszystkie ich imiona lecz t jakby przypadkowe połączanie kilku liter. Matka powiedziała, że moje odblokowanie nastąpi o dziesiątej nocy. Channah przyjedzie po mnie. Na tym spotkanie się zakończyło...