piątek, 6 marca 2015

Bez Tytułu: Rozdział 41

Tą piosenka chce zacząć Rozdział 41 z dedykacja dla Wszystkich, którzy chce mnie zranić ...



Lecz ja nie poddam się
Bardzo dumna, tak dumna, tak dumna
Będę piąć się na szczyt
Walecznie jak lew, jak lew
Jak lew!
Jak lew, jak lew?

Możesz zabrać mi wszystko, co mam
Możesz zniszczyć wszytko na czym mi zależy
Lecz pamiętaj o tym ze nigdy się nie poddam 
Będę walczyć do końca
Jak lew!
Jak lew?

Po rozstaniu się z Mickaelem poszłam swojego pokoju. gdzie czekał na mnie Cassianus oraz jakaś dziewczyną w mini sukienka siateczkowa czerwona. Była ona dość ładna na swój sposób. Piękna burza brązowych włosów oraz zniewalający uśmiech. 
- Cześć jestem  Milagros ... Nawet nie wiesz jak się cieszą, że nie długo będziesz sukkubem - mówiła bardzo szybko widać po niej, że była bardzo podekscytowana tym. Zaśmiałam się pod nosem z jej reakcji.
- Szkoda, że ja nie podzielam twojego entuzjazmu - powiedziałam do niej. Nie chciałam być sukkubem gdyż wiedziałam czego , a raczej czym ten demon się zajmuję.  - W czym mogę ci pomóc - dodałam po chwili.
- Mam ci pomóc przygotować się na ceremonie - odpowiedziała mi również bardzo szybko oraz cały czas się uśmiechała. Porównaniu z Hesrianą to całkowicie się różniły. Ta była radosnym płomiennik, a moja siostra ponurakiem. Pokazała mi mój strój dobrze, że szybko dodała, że będę musiała ubrać pelerynę. Później w trójkę umówiliśmy jak tutaj wyglądają ceremonie. Dowiedziałam się kiedy zostanę wprowadzona oraz i jak. Kiedy przyszedł czas abyśmy wyszli. Cossianus zatrzymał mnie i powiedział coś czego kompletnie nie zrozumiałam.
- Vivere militare est. - wydawało mi się, że to było po łacinie jednak nie była pewna przy nigdy nie można być pewnym na sto procent.W końcu to demon. Ja nie długo też będę demonem. Eh... Gdyby tylko dało się tego uniknąć. Gdy przeszłam przez drzwi. Zobaczyłam ludzi w kręgu wzięłam jeden głęboki wdech. Choć bardziej chciała zawróć i wybiec, uciec jak najdalej od tego miejsca. I w tedy zobaczyłam jego twarz... Oświetlała ją blask świecy. Wyglądał przepięknie ten garnitur i peleryna podobna do mojej. Lecz u mnie zakrywała całe ciało. Cała ceremonia była bardzo bolesna. Czułam jak od środka coś mnie rozrywa. Jeszcze jak one wbiły dłonie w moje podbrzusze. Ból w tedy niczym palił jakby to miejsce było przyłożone do ognia. Chociaż Milagros i Cassianus wszystko wcześniej mi powiedzieli i powinnam była być na to przygotowania. Byłam... Jednak nie do końca nie spodziewałam się takiego bólu. Oczywiście wiedziałam, że będzie bolało ale nie aż tak. Czułam się jakby coś rozrywało mnie od środka. Myślałam, że to będzie mniejszy ból i dam radę go wytrzymać. W życiu nie czułam takiego bólu... Kiedy ustał nie wiedziałam nic prócz białej mgły. Następnie spojrzałam na swoje dłonie i miałam ogon. Później przyjęłam drugą postać moje dłonie były czerwone. Ulżyło mi, że wyglądam jak kobieta, a nie jak zwierze. Po tym wróciłam do swojej normalny postać i również inni przestali stać miejscu. Pierwsza na szyję rzuciła mi się Channah. Przez nią o mały włosy obie nie wylądowaliśmy na ziemi. 
- W końcu jesteś pełno prawną obywatelką podziemia – powiedziała do mnie nie mogłam powiedzieć, ze cieszę z tego powodu. Matka poszła rozmawiać z niebieskim chłopakiem. Nie wiem czemu ale nie podobało mi się to jak na mnie on patrzy. Uśmiechnęłam się do Channah w tym samym czasie podeszli do nas Cassianus i Mickael. Objęłam go i przytuliłam się. Miałam gdzieś, że jest tutaj pełno obcych ludzi. 
- Przeszkodzę wam tym. Chce pogratulować młodej książnice – powiedział chłopiec. Spojrzałam na niego miał ciemne włosy. Jego głos był za bardzo męski jak na to ciało. Zauważyłam jak Channah złożyła mu pokłon zrobiłam to samo.
- Dziękuje – odpowiedziałam mu. Bo nie znam słów jakie używa się w piekle. On tylko wzruszył ramionami i odszedł od nas.
- Kto to był? - spytałam się jej w końcu był on jedynym dzieckiem wśród zebranym. Patrzyłam po ludziach. Było różne wieki zastanawiało mnie to czym matka się kierowała wybierając akurat tych. Dziecko, Staruszkowie, kobiet po czterdziestce oraz około dwudziestolatki. 
- Lucyfer – powiedzieli równocześnie jakby się zmówili spojrzałam raz jeszcze na tego chłopaka. Nie mogłam wierzyć, że rozmawiałam z samym szatanem. Nie to nie możliwe. Czy to znaczy, że to wszystko prawda? I że Bóg również istnieję. Odwróciłam wzrok od niego i spojrzałam na dwójkę osób, których lubiłam.
- Muszę się czegoś napić – powiedziałam z ochrypniętym głosem. Czułam się tak jakby w gardle panowała pustynia i nie było anu kropelki wody. 
- Wiesz, że tutaj mamy najlepsze trunki nie znajdziesz niestety na tym przyjęciu wody ani nic bez procentów. Jak chcesz możemy później pójść do pokoju tam mam trochę miodu – skinęłam głową na wypowiedź Channah. Gdy tylko wspomniałam o miodzie przypomniałam sobie jak Magda nienawidziła miodu. Zawsze oszukiwała kiedy mama nam go podawała. 
- Może później teraz bym się napiła czegoś mocniejszego ale nie za bardzo – powiedziałam ponownie jakbym mówiła przez telefon i był jakieś przerywanie. Zaśmiałam się w duchu na to porównanie bo było najbardziej przybliżone do rzeczywistość. Chcannah dała mi coś w kolorze czerwonym spróbowałam ostrożnie nie było zbyt mocno czuć wódki ani nic nie zdradzało, że to był alkohol. Później popijałam co jakiś czas ktoś do mnie podchodził rozmawiając starałam się być uprzejma oraz nie urazić nikogo swoim zachowanie. Choć nie miałam ochoty z nimi rozmawiać większość z nich jest potworami, którymi mamy straszą niegrzeczne dzieci. Później rozbrzmiała muzyka i wszyscy zaczęli tańczyć nawet staruszkowie. Oczywiście ja musiałam tańczyć ze wszystkim. Grubo po północy goście zaczęli wracać. Jakaś służąca matki powiedziała, że ona chce ze mną rozmawiać w gabinecie. Ostawiłam kolejny kieliszek i poszłam z nią do gabinetu matki.
- Drogie dziecko sprawiłaś się dzisiaj większość gości są tobą oczarowani. Jednak muszę cię na dwa tygodnie cię wysłać na ziemię. Jak chcesz możesz wziąć tego psa ze sobą. Za wrócisz na ziemię tydzień ale masz się z nikim ze swoich znajomych nie kontaktować wiesz co się stanie jeśli mi się sprzeciwisz. Wysyłam cię bo musisz się sprawdzić i zacząć pracować. Pomożesz mojemu znajomemu na ziemi tutaj masz na miary na niego – powiedziała do mnie i wręczyła wizytówkę. 
- Po pierwsze Mickael nie jest psem. On zostanie na ziemi i wróć do swojej rodziny nie mogę go pozbawiać watahy zresztą widzę, że tutaj się męczy – powiedziałam matka się zgodziła. Powiedziałam, że jej nie on nie obchodzi. Jednak mnie tak widziałam jak patrzył na Piekielną Watahę, Jak jego bracia są tutaj traktowań. Choć chciałam aby ze mną był nie mogłam pozwolić by cierpiał. Na ziemi jego jest miejsce moje jest tutaj. Jednak ten tydzień postaram się spędzić z nim jak najlepiej by oboje byśmy mieli co wspominać.

1 komentarz: