Startujemy z kolejnym postem :P
Rozdział 44
Część 1: Izabela
Drugiego dnia obudziłam się przed Mickaelem. Odsunęłam od siebie bolesną myśl, że za półtorej dobry skończy się ta cudowna bajka, w którą zanurzyłam się bez reszty. Pragnęłam ze wszystkich sił skupić się tylko na tych okruchach szczęścia, rozsypanych niespodziewanie u moich stóp, i nie myśleć o niczym innym. Chciałam je zebrać wszystkie, co do ostatniego ziarenka, bo tylko to miało mi zostać po powrocie do piekła. Patrzyłam na jego twarz pogrążoną we śnie i miałam ochotę wyciągnąć rękę, aby dotykać po kolei jego oczu, brwi, nosa i ust, ale wtedy obudziłby się na pewno. Leżał na boku, a jego ręka była przerzucona przez moje biodro. Na myśl o tym, co się działo minionej nocy, kiedy już skończyliśmy jeść przygotowany przez niego posiłek, oblałam się rumieńcem. Wstałam po cichu. W łazience popatrzyłam na siebie w lustrze. Miałam rozczochrane włosy, błyszczące oczy, opuchnięte od pocałunków wargi, a całe ciało w różowych plamach po uściskach Mickeala. Tak wygląda szczęśliwa dziewczyna - pomyślałam i weszłam pod prysznic. Gdy skończyłam się myć i stałam na dywaniku owinięta w ręcznik, do łazienki wszedł Mickael. Był w stroju Adama.
- Chciałaś mi uciec? - wyszeptał z ustami przy moim uchu. Pociągnął za brzeg ręcznika i ściągnął go ze mnie.
- Mic! Oddaj go natychmiast! - próbowałam złapać go za rękę, ale on podniósł ją do góry i nie mogłam jej dosięgnąć.
- Iz, chce na ciebie popatrzeć - wymruczał - Nie mówiłem tego wcześniej, ale wole cię nagą. - Wodził wzrokiem po moim nagim ciele, a mnie zrobiło się gorąco. - Dlaczego się rumienisz? - zainteresował się z błyskiem w oku. - Wiesz przecie, że zwariowałem na twoim punkcie...
- Mickael! - Wciąż próbowałam odebrać mu ręcznik.
- No co? - Zaczął wodzić wolną ręką po moim ciele. - Masz pełne biodra i uda... bardzo, bardzo apetyczne... Wiesz, mam ochotę zamknąć cię gdzieś w odosobnieniu i trzymać tylko dla siebie, dla własne przyjemności. -Rozmarzył się, a w jego oczach pojawił się ogień. - Rozumiem teraz tych różnych zboczeńców, którzy porywali upatrzone kobiety i trzymali je pod kluczem w pięknych pokojach. Obsypywali prezentami, sukniami, biżuterią i chcieli je mieć tylko dla siebie.
- Mickael, co ty opowiadasz? - powiedziałam spokojnie ale po chwili zaczęłam się śmiać.
- Mówię całkiem poważnie, właśnie odkryłem swoją drugą, mroczną naturę. Strzeż się, mała dziewczynko! Ten dom jest duży, na pewno znajdę jakieś odpowiednie pomieszczenie, żeby cię ukryć przed całym światem.
Wybiegłam z łazienki ze śmiechem. On zaczął mnie gonić po domu, złapał w sypialni i przewrócił na łóżko. Położył się na mnie. Obsypywał pocałunkami każdy centymetr mojej skóry, a jego dłonie wydobywały ze mnie doznania, o jakich mi się nie śniło. Palce prowokowały, uwodziły i zniewalały, a język doprowadzał do szaleństwa. Krzyczałam bezgłośnie, umierałam i odradzała się na nowo. Mic ujął mnie za nadgarstki i ułożył mi ręce nad głową. Patrzyłam na niego nieprzytomnie spod półprzymkniętych powiek. Miał dzikie spojrzenie.
- Mickael ... - wyszeptałam z trudem przez zaschnięte gardło. - Błagam cię...
Opuścił głowę i przeciągnął językiem po stwardniałej brodawce mojej piersi, następnie lekko je przygryzając. Drgnęłam i odchyliłam się do tyłu.
- Nie usłyszałem dobrze, co mówiłaś...- powiedział ochrypłym głosem i przeniósł się na drugą pierś, cały czas trzymając mnie za ręce.
Ugięłam kolana i oplotłam nogami jego biodra.
- Błagam cię... - wyszeptałam drugi raz. -Już dłużej nie wytrzymam...
- Lubie jak mnie tak bardzo prosisz. - Uwolnił mi dłonie i chwilę później wypełnił mnie sobą. Wir obezwładniającej rozkoszy wciągnął mnie do swojego wnętrza, odbierając świadomość i powodując utratę zmysłów.
Jakiś czas później siedzieliśmy przy wspólnie przygotowanym śniadaniu. Była sobota i nigdzie nie musiałam się spieszyć. Do tego klubu miałam iść dopiero w godzinach otwarcia. Wić postanowiliśmy zwiedzić miasto, a później zobaczyć co słychać w obozie. Chciałam tylko na chwilę zobaczyć co u nich. Postanowiliśmy najpierw zjeść śniadanie... Mic prządził gofry z bitą śmietaną i owocami leśnymi. Mmniam... Palce lizać...
W sobotnie przedpołudnie miasto było oblężone przez spacerowiczów i turystów. Sprzyjała temu ciepła, słoneczna pogoda oraz to, że na Placu odbywał się festyn, połączony z akcją zbiórki krwi. Trzymając się za ręce, błądziliśmy po staromiejskich uliczkach. Przechodząc nie daleko katedry weszliśmy do niej, w której włśnie odbywał się ślub. W środku było dużo ludzi, więc stanęliśmy w rogu przy samym wejściu, słuchając. Ave Maria. Kobiecy sopran przenikał moje tkanki i docierał do każdej komórki wprawiając je w delikatne wibracje. Gardło ścisnęło mi się ze wzruszenia. Mickael przyciągnął mnie do siebie. Podniosłam na niego oczy, a on odgarnął mi z policzka pasmo włosów i dotknął twarzy czubkami palców.
- Kocham cię, my też kiedyś weźmiemy tu ślub - powiedział do mnie. Walczyłam ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Odwróciłam głowę i chciałam się odsunąć, ale przytrzymał mnie i zmusił żebym na niego spojrzała.
- Mickael... - Słowa przeciskały się z trudem przez ściśnięte gardło. - Dlaczego mi to mówisz? -zapytałam z rozpaczą. - Jutro wracam do piekła, a ty tutaj zostaniesz i... może nigdy już się nie spotkamy... Ja... starałam ci się o tym powiedzieć i też nie chciałam o tym myśleć. Gdybym pozwoliła sobie, na to... - urwałam, bo dławiły mnie łzy.
- Wiedziałem, o tym... Nie chciałem na ciebie naciskać abyś mi o tym powiedziała. Gdyż już od jakiegoś tygodnia wiedziałam o tym ponieważ usłyszałem jak rozmawiasz z Channah. Nie powiem, że podoba mi się twoja decyzja jednak ją akceptują. Jednak wiedz jedno, że jak ty wrócisz ja wrócę do naszych bliskich ale każdego dnia będę szukał wejścia do piekła i sposobu aby uwolnić cię z rąk twojej matki. A kiedy to już się stanie poślubimy się w tej katedrze i będziemy już na zawsze razem...
Ludzie zgromadzeni na ślubie zaczęli uciesz nas syknięciami, więc wyszliśmy na zewnątrz i nie mówiąc nic, poszliśmy w stronę Rynku i dalej. Tam usialiśmy na ceglanym. Mickael wyjął z kieszeni aparat fotograficzny, który jeszcze miał w piekle i poprosił jakiegoś przechodnia, żeby zrobił nam zdjęcie. Nie wróciliśmy już do rozmowy, która zaczęła się w katedrze. Znów spacerowaliśmy, oglądając witryny sklepowe, a potem usialiśmy objęci na ławce aby odpocząć. Późny obiad postanowiliśmy zjeść w ,,All That Jazz''.
- Dzisiaj sobota - powitał nas pan przy drzwiach był to drzwiowy. - Od osiemnastej będziemy grać jazz na żywo. Zapraszamy. - Skinęliśmy oboje głowami i weszliśmy do środka.
- Lubię jazz - powiedział Mic, śmiejąc się. Spojrzałam na niego zaskoczona nie wiedząc czy żartuję czy mówi poważnie. Usiedliśmy przy stoliku. Lokal był przyjemny...
Do naszego stolika podszedł kelner.
- Witam. -Skłonił głowę. - Za godzinę zacznie się koncert. Mamy nadzieję, że państwo zostaniecie. Pani Danuta będzie dziś grać.
- To wspaniale - powiedziałam do kelnera i wraz z Mickaelem złożyliśmy zamówienia. Gdy kelner odszedł od nas i czekaliśmy na zamówione dania, Mic przeprosił mnie na chwilę i odszedł od stolika. Odprowadziłam go wzrokiem. Podszedł do jednego z kelnerów następnie razem udali się za scenę. Nie było ich widać przez moment. Po czym Mic uśmiechem wrócił do naszego stolika. Gdy wrócił zaczęliśmy rozmawiać o tym, co robiliśmy gdy byliśmy mali. Właśnie była moja kolej opowiadania. Mówiłam mu o tym jak pierwszy raz Magda wymknęła się z domu, a ja spanikowałam, że krasnoludki ją porwały. Gdyż mama nas straszyła, że jak nie będziemy grzeczne tak się stanie. Przerwałam swoją opowieść, bo w tym momencie na scenie zjawiła się kobieta w krótki włosach. Stwierdziłam, że to musi być pani Danuta. Zapowiedziała pierwszych grających. Na podwyższenie weszli muzycy powitani przez gości brawami. Zaczął się koncert. Przez pierwsze dwadzieścia minut słuchaliśmy kompozycji, których autorem był jeden z grających. W tym momencie kelner przyniósł nam nasze dania. Po występie zespołu, na scene została zaproszona młoda dziewczyna i przez akompaniamencie pianisty zaśpiewała WITH A SONG IN MY HEART. Jaj lekko zachrypnięty wywołujący dreszcze głos, tak spodobał się słuchaczom, że dostała oklaski na stojąco. Po występie dziewczyny znowu pojawił się kelner aby zabrać brudne naczynia, a na scenie wkroczyła ta kobieta z trąbką. Ustaliła coś z pianistą i gdy rozległy się pierwsze dźwięki, już wiedziała, że to Cinema Paradiso. Gdyż moja mama ta co mnie wychowała ciągle tego słuchała. Kiedy skończyła grać wyjęła ustnik z trąbki i włożyła nowy. Poczekała, aż ucichną brawa po czym zapowiedziała.
- Teraz wystąpi dla państwa mój nowy znajomy, który jest dzisiaj z nami pierwszy raz. Mickael zapraszamy... - Spojrzała w naszym kierunku i zrobiła zachęcający gest.
Kiedy rozległy się oklaski, wytrzeszczyłam oczy.
- Mic, o czym ona mówi?
Bez słowa wziął moją rękę i pocałował czubki palców. Potem podniósł się z krzesła i skierował w stronę sceny. Wszedł na podwyższenie i stanął obok kobiety, która podała mu instrument.
- Chce ten występ zadedykować swojej ukochanej - powiedział i przesłał mi dłonią pocałunek. Wszyscy obejrzeli się w moim kierunku, a ja wciąż wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Kobieta zeszła z sceny ustała nie daleko niej. Mickael podniósł trąbkę do ust, a ja od razu rozpoznałam pierwsze dźwięki. Grał When I Fall in Love. Przywołałam z pamięci słowa:
When I give my heart,
It will be completely
Or I'll never give my heart.
And the moment I can feel that
You feel that way, too,
Is when I fall in love with you.
Z tą też piosenką pragnę zakończyć ten rozdział do zobaczenie przy następnym rozdziale :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz